Avanti! – brzmiała gromka odpowiedź na pukanie do drzwi mieszkania mojego dziadka i babci Galczaków, gdy jak co tydzień odwiedzałem ich rozgrywając partyjkę szachów z dziadkiem Janem.

W szachy dziadek Galczak nauczył mnie grać kiedy miałem 6 lat. Także już w  owym czasie uczył mnie geografii i historii. Poczet królów polskich znałem jeszcze przed pójściem do szkoły, a o generale Andersie i o szlaku bojowym, który mój dziadek przeszedł pod jego komendą wiedziałem jeszcze przed tym, jak zacząłem uczyć się historii w podstawówce.

Babcia zawsze coś „upichciła”, upiekła ciasto lub przygotowała coś do zjedzenia – jak to babcie mają w zwyczaju – było to zawsze przepyszne!

Galczak Jan syn Antoniego i Józefy z/d Jaśkiewicz, ur. 01.12.1920 r. w  Otmianowie, gromada Boniewo, pow. włocławski, woj. bydgoskie.”* (Obecnie:  Otmianowo – wieś w Polsce położona w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie włocławskim, w gminie Boniewo).

W latach 1928-1934 uczęszczał do szkoły podstawowej w Lubrańcu. Od 1938 do września 1939 był w Junackich Hufcach Pracy w Worochocie koło Kołomyi.”* (obecnie Ukraina).

Stamtąd właśnie, z Lubrańca pochodzi inny Łobeziak, pan Roman Jonasik, serdeczny druh mego dziadka, z którym przyjaźnili się wiele lat. Dziadek Galczak, starszy od pana Romana, rozpoznał go w już w Łobzie, gdzie obaj zamieszkali po wojnie.

Pan Roman był uprzejmy spotkać się ze mną, by powspominać mojego dziadka i dowiedziałem się od niego wielu interesujących faktów z życia Jana Galczaka.

 

We wrześniu 1939 wraz z wycofującym się wojskiem polskim mój dziadek przekroczył granicę rumuńską. W Rumunii przebywał do listopada 1941 r.

Kiedy latem 1941 roku wzmocniono garnizon Tobruku za zgodą gen. Władysława Sikorskiego, m.in. polską Samodzielną Brygadą Strzelców Karpackich, to tamże, pod Tobrukiem, gdzie ścierały się potężne armie wojsk Osi z wojskami alianckimi, Jan Galczak, żołnierz Andersa, kierowca… nudził się potwornie. Jak twierdzi jego przyjaciel pan Roman, siedział miesiącami w jakichś górach czy na jakichś skałach i jedyną frajdę mieli nasi żołnierze wówczas, kiedy dowódca zezwolił im wykąpać się w ciepłych wodach południowego morza.

Gen. Morshead powiedział swoim żołnierzom: „Tu nie będzie Dunkierki, ani poddania, ani wycofania”. Siły, którymi dysponował były niewielkie: cztery brygady piechoty, kilka pułków artylerii, pewna ilość czołgów i luźnych pododdziałów.

Uzupełnienie stanowiły jednostki hinduskie; oddziały te broniły się dzielnie, jednak wobec ogromu strat rząd australijski zabiegał o wycofanie swoich wojsk z twierdzy, dlatego skierowano tam polską brygadę.**

Mniej więcej w tymże czasie: […] potajemnie przed Niemcami uciekł (z Rumunii)

do Turcji, do Istambułu. W lutym 1942 r. został przewieziony do Palestyny. W marcu 1942

r. wstąpił do nowo tworzonego II-go Korpusu Wojska Polskiego na środkowym wschodzie. Następnie brał udział w kampanii libijskiej, walczył w Tobruku, brał udział w obronie Delty Nilu.”*

Zapytany o udział wojsk polskich pod Tobrukiem generał Kopański, trochę zaskoczony, odpowiedział, że nie widzi przeszkód, bowiem spełnione zostały dwa warunki: zgoda gen. Sikorskiego oraz to, że Brygada wystąpi jako całość. Nastąpiło to w nocy z 25 na 26 sierpnia 1941 roku… Pod Tobrukiem zginęło 109 żołnierzy polskich.**

Trudno mi na podstawie tych strzępów informacji poukładać to chronologicznie, właściwie, historycznie poprawnie. Nie jest moją intencją pisać jak było. Piszę o okruchach wspomnień, o przyczółkach informacji, jakie udało mi się zdobyć.

A na rozgrzanych piaskach egipskich plaż, skąd wysłał niniejszą pocztówkę do swojej rodziny, mój dziadek, Jan Galczak, żołnierz Andersa zapoznawał się „bliżej” – jak twierdzi Przyjaciel mego dziadka – z miejscowymi dziewczętami…

Nie piszę o bohaterstwie, nie piszę o kombatanctwie. Piszę o człowieku z krwi i kości, który był. Żył wśród Was. Pracował. Kochał. Był lubiany i miał Przyjaciół. Był człowiekiem. O tym jest ten mój wywód.

„Dnia 19.10.1942 r. wyjechał do Iraku na koncentrację APW i dalej brał udział w kampanii włoskiej w szeregach Samodzielnego Karpackiego Pułku Strzelców Ułanów III Dywizji wchodzącej w skład 8 Armii Brytyjskiej. 19.01.1944 r. przerzut do Włoch; 05.03.1944 r. walki nad rzeką Sangro (Abruzja, Włochy).”*

„26.04.1944 r. walki pod Monte Cassino”* Tu – potrzebna pauza. Należy napisać coś więcej. W końcu: […] czerwone maki na Monte Cassino…”.

Dla nas, Polaków, Monte Cassino… symbol, symbol walki o wolność, o godność, o Ojczyznę. Nie ma wątpliwości. Czy aby na pewno? Szanowni czytelnicy, do głosu dochodzi nowe pokolenie Polaków, Europejczyków, czy macie Państwo świadomość jak dzisiaj analizowany jest ów fakt walk o Monte Cassino? Podzielę się garścią informacji.

Wzgórze Monte Cassino. „Bitwa o Monte Cassino (zwana także bitwą o Rzym) – w rzeczywistości cztery bitwy stoczone przez wojska alianckie z Niemcami, które miały miejsce w 1944 roku w rejonie klasztoru na Monte Cassino. Bitwa ta uznawana jest za jedną z najbardziej zaciętych (obok walk pod Stalingradem, na Łuku Kurskim, lądowania w Normandii i powstania warszawskiego) w czasie II wojny światowej. Brytyjski historyk Matthew Parker napisał: Bitwa o Cassino – największa lądowa bitwa w Europie – była najcięższą i najkrwawszą z walk zachodnich aliantów z niemieckim Wehrmachtem na wszystkich frontach Drugiej Wojny Światowej. Po stronie niemieckiej wielu porównywało ją niepochlebnie ze Stalingradem.”**

A co piszą dziś historycy, publicyści, analitycy o bitwie pod Monte Cassino? Ano, że można było spokojnie ominąć to wzgórze i pójść dalej. Z punktu widzenia militarnego, strategicznego nie trzeba było zdobywać tego przyczółka.

O co zatem chodziło Andersowi i polskim żołnierzom? A o to, żeby „pokazać Zachodowi” ile jesteśmy warci bojowo, by zobaczyli ile wart jest żołnierz polski, jego bitność! Tyle mogli. Tyle byli w stanie uczynić „dla ojczyzny ratowania”. Nie odbierajmy im tego.

 

Taka jest smutna prawda o naszej Gloria Victis pod Monte Cassino. Już „sprzedani” przez Roosevelta i Churchilla, już przegrani, zaraz pod czerwonym jarzmem – zwyciężyliśmy. Tak a nie inaczej czuję się w obowiązku zachować pamięć o żołnierzu spod Monte Cassino – Janie Galczaku, moim dziadku, który zawsze zostawiał na talerzu po obiedzie ćwierć ziemniaka – tak czynił, takie miał przyzwyczajenie. Cześć Poległym!

„18.07.1944 – walki o Ankonę, dalej walki o Bolonię zakończone 01.05.1945 r. kapitulacją wojsk niemieckich. Z Włoch 01.08.1946 r. wyjechał do Anglii, a 02.06.1947 r. wrócił do Polski przypływając do Gdańska-Portu.”*

Dziadku, ach Dziadku kochany, Dlaczegoś nie został z jakąś Egipcjanką, lub Włoszką (która podobno całkiem długo była „w orbicie Twych zainteresowań”), lub też z Angielką, z którą podobno „kręciło się” na całkiem poważnie, ożenek nawet „wchodził w rachubę”… Ach Dziadku kochany, Dlaczegoś nie wybrał klimatu cieplejszego, bardziej znośnego dla ciała? Klimatu egipskiego, włoskiego, południowego? Ja, Twój wnuk, Artur, przecież taki zmarzlak jestem… Czy nie pomyślałeś wówczas o mnie? Co prawda miałem urodzić się dopiero 3 dekady po Drugiej Wojnie Światowej, ale… mogłeś Dziadku kochany pomyśleć o cieplejszym, znośniejszym do życia klimacie…

Nic to. Nic to, że cieplejsze powietrze i wody, że człowiekowi łatwiej, że w prawdziwie wolnym kraju mógł młody chłopak (rocznik 1920) pozostać, nic to, Kochani. Trzeba było do swoich wracać. Do rodziny, do najbliższych, do tych rodaków, którzy szczęśliwie ocaleli z hekatomby Drugiej Wojny Światowej, do kraju, do… OJCZYZNY. Nieważne, że czerwonej, że nie takiej za jaką ginęli Ci wszyscy młodzi chłopcy i dziewczęta. Ważne, że się ostała, że jest, że już nie jest pruska, austrowęgierska, rosyjska. Jest polska Polska i tam trza wracać…

Okruchy pamięci, strzępy informacji, rwących się wspomnień. Ile wolno mi napisać?

Pamiętam, będąc „cielęciem” jak mój dziadek Jan, opowiadał podczas jakichś imienin, czy też urodzin, o tym jak podczas wojny jako polscy przyszli rekruci Andersa, On i jego kolega płynęli statkiem z Rumunii na Bliski Wschód. Pamiętam dobrze jedno: wydawało się mojemu dziadkowi, iż nie będę pamiętał, czyli piszący te słowa, nie będzie pamiętał jego opowieści, gdyż jest za młody. Otóż, mój Drogi Dziadku… pamiętam.

Opowiadał mój dziadek bowiem, jak uciekając przed nazistami z Rumunii do Istambułu czym się dało, stłoczyli ich na statku cywilnym w dużej ilości i dziadkowi memu i jego koledze przypadł w udziale jedynie pokład statku. A tam zimno. A tam leje i fale przetaczają się przez burtę. Wtem padła propozycja ze strony miłych marynarzy tureckich, iż zapraszają pod pokład, że tam sucho, że tam cieplej.

Mój dziadek i jego kolega oczywiście przystali na taką propozycję, gdyż byli zziębnięci, przemoczeni „do suchej nitki”. Zeszli pod pokład z uprzejmymi marynarzami. I co Drodzy Czytelnicy okazało się pod pokładem? Otóż, jak był uprzejmy określić mój dziadek – a co sam pamiętam sprzed trzydziestu lat – „Wówczas dopiero dowiedziałem się, że taki sport istnieje”. Ta „bezinteresowność” bowiem tureckich marynarzy polegała na tym, że byli to… geje. I jak powiedział wówczas mój dziadek: „Jak żeśmy z kolegą w te pędy wrócili z powrotem na pokład…” Dziś mamy gender. Młodzież dzisiaj z pewnością wie więcej o „tych sprawach” niż wiedzieli to przyszli żołnierze Andersa, płynący dokądś, gdzie mieli przecież za ojczyznę bić się… A mój dziadek, dwudziestoletni chłopak, właśnie wówczas uświadomiony został, że „taki sport istnieje”.

„Z Państwowego Urzędu Repatriacyjnego punkt przyjęć Gdańsk-Port otrzymał zaświadczenie zezwalające na „[…] pierwszeństwo i prawo jednorazowego bezpłatnego

 

przejazdu wszelkimi środkami lokomocji do Włocławka (dalej do) Lubraniec” i zobowiązujące w ciągu 8 dni do zameldowania się w PKU Włocławek. W 1948 r. przyjechał na ziemie odzyskane do Pyrzyc.”

Kiedy „rzuciło Cię” do Pyrzyc, wówczas poznałeś swoją Martę, Twoją żonę, moją kochaną babcię. „[…] od 1949 r. zamieszkał w Łobzie przy ul. Kościelnej 15.”

Później zamieszkaliście na Łobzówku. Tak mi z tych wyliczeń „wychodzi”.

Jak powiedział mi pan Andrzej Kamiński – obecny prezes Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych Koło w Łobzie – pracowałeś jako: kasjer, księgowy i członek Zarządu ZBOWID-u w Łobzie.

„Cały czas pracował w PGR Kombinat Łobez pełniąc różne funkcje w księgowości do głównego księgowego włącznie. Od 1978-1983 pełnił obowiązki Przewodniczącego Związków Zawodowych Pracowników Rolnictwa w Łobzie. W 1983 r. przeszedł na emeryturę, a w roku 1997 zmarł.

Należał do ZBoWiD-u, który zweryfikował go jako uczestnika walk w szeregach Wojska Polskiego na Zachodzie.

Odznaczony w 1965 r. Srebrnym Krzyżem Zasługi, w 1968 r. Gryfem Pomorskim, w 1986 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Polski.”*

Bili się dzielnie. Ginęli. Poświęcali się do niewyobrażalnych dla nas, dzisiejszych, granic możliwości. Znosili ból, chłód, gorąc potworny, śmierć braci broni. Ginęli za to, byśmy my dzisiaj mogli samostanowić o sobie, brać udział w wyborach, narzekać na „ten kraj”, bawić się, cieszyć wolnością, niepodległością i zwyczajnie po ludzku móc kochać.

Dziadku Kochany, Jasiu, Przyjacielu, czy warto było? Ja, Twój wnuk, odpowiadam Tobie, i czynię to za każdym razem zapalając kolejny znicz na grobie Twoim i Twojej Marty a mojej Babci: warto było Dziadku, dziękuję…

Autor niniejszego artykułu z babcią i dziadkiem Galczakami, Łobzówek 1977

 

Uwaga od wnuka Jana Galczaka – Artura Galczaka (redagującego treść niniejszego artykułu). Co do ostatniego odznaczenia to najprawdopodobniej chodzi o Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, zwany potocznie „krzyżem chlebowym” – jak uświadomił mnie pan Roman, a pan Andrzej potwierdził – który przyznawano w PRL-u po to, by zwiększyć odchodzącemu na emeryturę dodatek pieniężny.

 

Wyrażam podziękowania dla panów Romana Jonasika, Andrzeja Kamińskiego oraz Arkadiusza Saka, bez których wiedzy i pomocy niniejszy artykuł nie ukazałby się.

 

Uwaga ogólna. Informacje, na podstawie których zredagowałem treść niniejszego artykułu nie zostały przeze mnie opracowane na podstawie tekstów źródłowych z zachowaniem zasad metodologii, jakie stosuje się przy pracach naukowych. Mój artykuł nie tylko nie jest pracą historyczną, ale nawet nie jest publicystyką historyczną. Jest jedynie próbą zilustrowania ze strzępów informacji życia mego kochanego dziadka Janka; Jana Galczaka, żołnierza Andersa. A że w wojnach nie ma zwycięzców, więc Cześć Poległym! Gloria victis!

 

* Z materiałów zgromadzonych przez Krzysztofa Galczaka, mojego stryja, syna Jana Galczaka, w głównej mierze ze ZBOWID Szczecin, dzięki nieocenionej pomocy ówczesnego ZBOWID-owca Łobez pana Andrzeja Kamińskiego, obecnego prezesa Związku Kombatantów Rzeczypospolitej i Byłych Więźniów Politycznych, Koło w Łobzie.

** http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_o_Tobruk

Artykuł do pobraniaw formacie PDF: Galczak Jan – żołnierz Andersa (2)

 

Artur Galczak

1 myśl na “Jan Galczak – żołnierz Andersa”

Dodaj komentarz